wtorek, 30 października 2012

Ulubione makijaże na różne okazje – codziennie, imprezowo, odświętnie

Na początek muszę powiedzieć, że nie jestem fanką (ani znawczynią) jakichś skomplikowanych makijaży, staram się, by było prosto, szybko i... po mojemu ;) Mam swoje 3 ulubione wersje malowania się i chciałabym się z Wami dzisiaj nimi podzielić.

Na powyższym zdjęciu po lewej jestem w wersji saute ;) Malujecie się codziennie? Mnie nie zawsze się chce, ale nie czuję się wtedy najlepiej. Najbardziej jest mi brak podkładu czy choćby pudru.
Na zdjęciu po prawej jestem w makijażu, który stosuję na co dzień. Zazwyczaj jest tak, że im mam więcej czasu, tym więcej kosmetyków używam do makijażu. Tutaj wersja full, czyli podkład, puder, róż, kredka do brwi, jasny cień, tusz i błyszczyk. Często jednak się spieszę i wtedy jest to tylko puder, róż i kredka do brwi.

Na powyższym zdjęciu są z kolei makijaże, które stosuję nieco rzadziej. Tak jak na zdjęciu po lewej maluję się na jakieś wieczorne wyjście lub imprezę. Dość mocno obrysowuję wtedy oczy kredką i używam ciemniejszego cienia i więcej tuszu. Rezygnuję za to z malowania ust.
Zdjęcie po prawej jest ze ślubu mojej siostry. Na takie specjalne okazje (czy jakieś święta) nakładam bardziej rzucający się w oczy cień, robię kreski i używam szminki. Reszta jak w makijażu codziennym.

Poza tym, jak widzicie na zdjęciu na dole, moje zasoby kosmetyków kolorowych są naprawdę bardzo ekonomiczne. Często mam ochotę kupić sobie jakieś kosmetyki z wyższej półki, końcowo jednak zawsze zwycięża moje wcielenie o nazwie sknera ;) Ostatnio jednak sobie postanowiłam, że jak wykończę moje obecne zapasy (jak widać w niektórych już pokazało się denko), zamiast kilku tańszych kosmetyków kupię sobie jeden droższy. Zobaczymy, co z tego wyjdzie ;)

Aktualnie najczęściej używane: podkład AA, puder Sensique, korektor Rival The Loop, cienie Essence, Constance Caroll, Joko, Wibo, błyszczyk Bell, pomadka ochronna Alterra, róż Wibo, kredki do oczu i brwi Rimmel, do zdjęcia zapomniałam dołożyć jeszcze tuszu Rimmel.

A jak Wy malujecie się na co dzień lub od święta? Macie jakieś swoje przyzwyczajenia zależnie od okazji?

niedziela, 28 października 2012

Zabawa do upadłego (dosłownie...)

Czasem wydaje mi się, że im jestem starsza, tym głupsza ;) Chyba nie w porę napisałam, że jestem zbyt poukładana... Wczoraj w ramach świętowania zaliczonej obrony byłam z koleżanką na clubbingu. W jednej knajpie coś mi strzeliło do głowy, że muszę wejść na takiego plastikowego byka. Niestety przy pierwszej próbie wgramolenia się na niego zleciałam z impetem na ziemię. Nie przyszło mi do głowy, że po winie zmysł równowagi jest zaburzony - no i wyszło jak wyszło.

Przez resztę wieczoru nie czułam, że coś mnie boli, ale dziś obudziłam się z wielkim krwiakiem na nodze oraz stłuczonym łokciem. Łokieć aż tak bardzo nie boli (pewnie kurtka zamortyzowała upadek), ale krwiak na nodze jest naprawdę bolesny i noga boli mnie nawet przy chodzeniu. O ćwiczeniu póki co chyba mogę zapomnieć... Mam nadzieję, że za jakiś tydzień wszystko wróci do normy i będę mogła zacząć mój nowy plan treningowy. Obecny plan treningów skończyłam w czwartek i przez ten tydzień chciałam poćwiczyć jakieś wytrzymałościówki, ale w obecnej sytuacji chyba sobie daruję.

 Druga próba była udana :] Ehh, mam nadzieję, że nie tylko ja jestem zdolna do takich głupich pomysłów!

Dziś dopadł mnie syndrom dnia poprzedniego ;) Łóżko opuściłam tylko raz, bo musiałam iść kupić coś do jedzenia i wyprowadzić psa. Z trudem doczłapałam się do najbliższego sklepu, a czekając w kolejce dostałam mdłości i myślałam już, że nie ustoję tam :] Teraz zamierzam włączyć sobie ulubiony serial i popijając gorzką herbatę tak spędzić resztę niedzieli. Żegnam się więc i życzę miłego wieczoru!

piątek, 26 października 2012

Moje kosmetyki do pielęgnacji twarzy

Na początku chciałabym Wam podziękować za zostawione pod ostatnią notką wszystkie komentarze z Waszymi doświadczeniami oraz radami. Naprawdę dały mi sporo do myślenia i dodały odwagi, aby ruszyć do przodu i realizować marzenia. Dziękuję!!! 

Jak można zauważyć, ostatnio na blogu mniej jest postów kosmetycznych. Cóż, nie stało się to przypadkiem - świat fitnessu wciągnął mnie bardzo. W ostatnim czasie zamiast odwiedzać drogerie, ciągle myślę co by tu dobrego upichcić (pokochałam gotowanie!) i poświęcam się treningom. Nie znaczy to jednak, że zaprzestanę dodawania kosmetycznych postów, gdyż nadal uwielbiam wszelkie mazidła i pachnidła :)

Dziś chciałabym pokazać Wam kosmetyki, których aktualnie używam do pielęgnacji twarzy. Nie jest tego wiele i są to głównie polskie firmy. Zobaczycie wśród nich dużo kosmetyków Eva Natura, ale nie jest to żadna współpraca czy kryptoreklama ;), po prostu lubię tę firmę.

Tak prezentuje się cały zestaw. Dodam na wstępie informację dotyczącą mojej cery: umiarkowanie sucha, tendencje do miejscowych wyprysków, dość wrażliwe oczy. Jeśli wasza cera jest podobna (ale w sumie nie tylko), to może któryś z kosmetyków was zainteresuje.

Demakijaż, oczyszczanie:
Do demakijażu stosuję aktualnie 2 płyny dwufazowe: Bielenda Awokado i Nivea Visage. Kiedyś moim faworytem była Bielenda, ale ostatnie opakowanie tego płynu bardzo mnie rozczarowało, nie jest tak skuteczny jak kiedyś i w dodatku czasem pieką mnie po nim oczy. Może to dlatego, że ten egzemplarz kupiłam w Biedronce i była to jakaś gorsza partia? Sama nie wiem, nie kupię go już więcej. Przy mocniejszym makijażu używam więc płynu Nivea Visage i sprawdza się o wiele lepiej, w dodatku jest bardzo delikatny. 

Twarz myję pianką Pharmaceris A, jest świetna i bardzo wydajna, to już moje drugie opakowanie. Pełna recenzja tutaj.

Od niedawna używam też tonik Eva Natura z ekstraktem z koniczyny. Jest bardzo (chyba nawet za bardzo) delikatny i nie wysusza. Przecieram nim twarz wieczorem, dobrze zbiera resztki podkładu, których nie usunęła pianka. I jego działanie na tym się kończy.

Nawilżanie, odżywianie:

Obecnie posiadam 3 kremy:
Eva Natura Herbal Garden (krem intensywnie nawilżający): recenzja tutaj - w recenzji jest jeszcze pokazane stare opakowanie, bo krem zmienił design
Ava Eco Garden (krem nawilżający z ekstraktem z ogórka): recenzja tutaj
Bambino (krem ochronny z tlenkiem cynku): niezawodny na zimne dni

W dniach ciepłych i podczas wczesnej jesieni stosuję Evę (rano i wieczorem) oraz raz na 2-3 dni Avę (na noc).
Kiedy już temperatury są niskie przerzucam się tylko na Avę (na dzień) i na Bambino (na noc i czasem też na dzień, kiedy mam zamiar spędzić czas na dworze), bo Eva na zimne dni się nie nadaje.

Peelingi, maseczki:

Raz lub dwa razy w tygodniu stosuję peeling twarzy. Peelingi kupuję różne, zazwyczaj w saszetkach. Na dzień dzisiejszy posiadam peelingi Perfecta: drobnoziarnisty oraz enzymatyczny - bardziej przypadł mi do gustu ten pierwszy.

Z maseczek lubuję się w wersjach oczyszczających. Przyznam, że do niedawna stosowałam je bardzo rzadko, zawsze jakoś o nich zapominałam. Jako że zostałam zaproszona do maseczkowego tagu, zmobilizowało mnie to do regularnego ich nakładania. Dobrze się stało, bo teraz weszło mi to w nawyk. Oto maseczki, które obecnie stosuję:

Eva Natura (maseczka głęboko oczyszczająca): moja ulubiona! Bardzo lubię uczucie na twarzy (lekkie szczypanie) podczas nakładania tej maseczki. Tutaj recenzja.
Oriflame Swedish Spa (maseczka oczyszczająca): dostałam ją kiedyś w wygranej od Sonji. Maseczka jest dość delikatna, ale nieźle oczyszcza.
Perfecta (antybakteryjna maseczka oczyszczająca): twarz jest po niej jaśniejsza, gładsza, ale czy rzeczywiście jest antybakteryjna - tego nie wiem ;)

Na zdjęciu jest też maść ichtiolowa, którą stosuję na niechciane wypryski. Więcej o niej pisałam tutaj.

To już wszystko. Używacie któreś z tych kosmetyków? A może macie jakieś swoje godne polecenia kosmetyki do twarzy?

środa, 24 października 2012

MGR, czyli dołączyłam do grona Magazynierów ;)

A stało się to 2 dni temu - w poniedziałek miałam obronę pracy magisterskiej. Tak naprawdę to się nie stresowałam zbyt wiele, bo postanowiłam nie przejmować się, tylko wejść tam „ot tak”. I dobrze zrobiłam, wyszłam z piąteczką :D
Pytań miałam łącznie 3, jedno z pracy (tu problemów z odpowiedzią nie miałam, w końcu prawie 2 lata ślęczałam nad pisaniem), a dwa z toku studiów – przy nich już było trochę gorzej hehe, ale koniec końców poradziłam sobie.

Musiałam dodać to zdjęcie :D Zrobione było dosłownie parę chwil po obronie - koniec studiowania i wielka ulga!!!

W związku z ukończoną edukacją (nareszcie!) naszło mnie wiele refleksji, zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę chcę zrealizować w najbliższym czasie, jak żyć, czy dokonać jakichś zmian... Podczas pisania magisterki myślałam o wielu sprawach i marzeniach, wszystkie z nich odkładałam na moment „jak się obronię”. Teraz jest ten czas, ciężko mi uwierzyć, że nastąpił. Mam natłok myśli w głowie, chciałam się nimi trochę z Wami podzielić, ale ostatecznie zdecydowałam, że chyba najpierw je uporządkuję, bo wyszedłby z tej notki jeden wielki chaos.

Wiem tylko, że potrzebuję pewnych zmian, długofalowych celów i planów, nie chcę monotonii w życiu. Czasem czuję, że czas przecieka mi przez palce, mam już 24 lata a jeszcze tyle rzeczy chciałam już dawno zrealizować... Co prawda nie śpieszy mi się do „ustatkowania”, więc mam jeszcze sporo czasu, ale muszę ogarnąć swoje życie, bo czasem mam wrażenie, że dopada mnie rutyna... Pracuję i utrzymuję się sama praktycznie od rozpoczęcia studiów. Zawsze tylko studia (dzienne), praca i tak w kółko, np. żadne erasmusy czy inne możliwości studenckie nie wchodziły w grę. Te lata sprawiły, że jestem chyba trochę zbyt poukładana... czasem po prostu chciałabym obrócić moje życie do góry nogami i postawić wszystko na jedną kartę. Robić teraz te rzeczy, na które nie mogłam sobie pozwolić za studenckich czasów.
Mogłabym jeszcze tak smęcić jeszcze długo, ale opanuję się ;) Będę myśleć i działać, bo czuję, że właśnie teraz nastąpił dobry czas na wszystko na co tak długo czekałam!

Na bonus: kto zgadnie, co dziś rano kupiłam i przywiozłam do domu ciesząc się jak dziecko? Oto mała podpowiedź:

niedziela, 21 października 2012

Skinny fat, czyli chudy tłuścioch / tłusty chudzielec

Część z Was pewnie spotkała się już z popularnym na zachodzie określeniem „skinny fat”.

Charakterystyka skinny fat:
-osoba skinny fat może wyglądać całkiem nieźle w ubraniu, jednak po jego zdjęciu na światło dzienne wychodzi bezkształtne, miękkie ciało z widocznym cellulitem
- brak jędrności skóry, przy chodzeniu wszystko „zwisa i powiewa”
- przy ogólnej chudości ciała tkanka tłuszczowa może dominować w jednym miejscu (np. uda, pośladki, boczki, brzuch lub ramiona), sylwetka jest często mało proporcjonalna
- bardzo wysoki poziom tkanki tłuszczowej w porównaniu z ilością masy mięśniowej

Przykładem skinny fat mogą być Tara Reid i Olivia Palermo. Są bardzo chude, jednak pomimo tego ich ciała zawierają wysoki procent tkanki tłuszczowej w porównaniu do ilości mięśni. Jak już wcześniej pisałam, skinny fat w ubraniu często wygląda bardzo dobrze:



Brutalna prawda jednak ukazuje się po zdjęciu ubrania:




Spodobały Wam się te ciała? ;) Oto przepis na sylwetkę skinny fat:
- stosuj głodówkowe diety (np. 1000 kcal dziennie i mniej) a następnie miewaj napady obżarstwa
- ćwicz codziennie kardio trwające ponad godzinę, unikaj innych typów aktywności fizycznej
- nie jedz kolacji, nie jedz po godzinie 18
- zapominaj o jedzeniu śniadań, inne posiłki jadaj nieregularnie i w pośpiechu
- niech twoje posiłki będą węglowodanowo-tłuszczowe, zwłaszcza zawierające cukry proste i tłuszcze trans
- wybieraj wysoko przetworzoną żywność (np. zupki chińskie, parówki, paluszki rybne, gotowe dania do podgrzania w mikrofali, płatki fitness)
- nie żałuj sobie alkoholu i innych używek
- nie wysypiaj się

A tutaj dla porównania sylwetka typu „skinny fit” – nadal bardzo szczupła, jednak zawierająca więcej mięśni i mniej tkanki tłuszczowej. Według mnie prezentuje się znacznie lepiej:























Na koniec sylwetka, która podoba mi się najbardziej, tym jest dla mnie FIT:



Jessica Biel – wysportowana, proporcjonalna sylwetka (i wcale nie „skinny”), ładnie ukształtowane, umięśnione ciało i zdrowy (nie za wysoki i nie za niski) poziom tkanki tłuszczowej.

Dajcie znać, co sądzicie o sylwetkach z dzisiejszego postu:) [Źródła zdjęć: grafika google]

piątek, 19 października 2012

Waga kuchenna i moja tłusta dieta :)

Chciałabym Wam dziś pokazać mój nowy zakup, a jest nim waga kuchenna. Głównie ważę na niej mięso, by sprawdzić, czy jem go wystarczająco dużo :)

Moją wagę wypatrzyłam w Leclercu i kosztowała 34 zł. Oczywiście jak to ja, przed zakupem czegokolwiek robię najpierw w internecie research cenowy. I np. w Saturnie te wagi kosztują 49 zł :>


Tak poza tym to jak już wcześniej pisałam, również od jakiegoś tygodnia zaczęłam zapisywać moje wszystkie posiłki do przelicznika kcal, białka, tłuszczu i węglowodanów. Tutaj moja wypiska z ostatniego tygodnia (w dzisiejszym dniu uwzględniłam jeszcze ostatni posiłek, który zjem na kolację).

 

Dzięki temu dokonałam sensacyjnego odkrycia ;) Otóż moim głównym źródłem energii... jest tłuszcz! Bardzo się zdziwiłam, gdyż byłam przekonana, że jem głównie węglowodany... A tu okazuje się, że króluje tłuszczyk. Czy jednak martwi mnie ten fakt? Powiem Wam szczerze, że nie. Odkąd pamiętam nie bałam się tłuszczu. Jedynie muszę uważać, by przeważał w mojej diecie tłuszcz z takich źródeł jak ryby, orzechy, siemię lniane, awokado i zawierający jak najwięcej kwasów omega 3. Przejrzałam dziesiątki dzienników na forum sportowym i tam w większości przypadków również zalecają podpasowanie proporcji BTW pod siebie i nie trzymać się sztywno cyferek. Niektóre dziewczyny jedzą tam właśnie tak tłuszczowo i pięknie rzeźbią sylwetki.
Ważne oczywiście, by w diecie było wystarczająco dużo białka i tego się na pewno będę pilnować (czasem jeszcze jem go za mało, ale będę się starać by było go min. 30 %). A jak jest u Was? Lubicie tłuszcz w diecie czy go unikacie?

Dopisek: Padają pytania o moje przykładowe jadłospisy na takiej diecie, oczywiście będą się takowe pojawiać (wraz ze zdjęciami i szczegółowymi rozpiskami kcal oraz B/T/W). Do tej pory zamieściłam na blogu już moje 4 jadłospisy (w dwóch pierwszych jeszcze bez B/T/W i kcal):

wtorek, 16 października 2012

Podsumowanie miesiąca z Wysowianką oraz wyniki konkursu

Czas podsumować miesiąc mojego spożywania Wysowianki. Od połowy września wypiłam około 40 litrów tej wody, mogę więc co nieco powiedzieć na ten temat.

Smak...
Tutaj Wysowianka ma wiele oblicz. Po odkręceniu butelki zaraz na początku czuć lekko apteczny zapach, który następnie szybko się ulatnia. Smak określiłabym jako mineralny, orzeźwiający, pozbawiony „mętnego” czy „metalicznego” akcentu, co działa zdecydowanie na plus. Czasem tylko jak postała dłużej niezakręcona to wyczuwałam lekko słonawy posmak, ale to już z reguły kiedy pozostała tylko sama resztka w butelce. Smak Wysowianki na pewno mi się nie znudził (a wręcz bardzo się do niego przywiązałam), tak samo przyjemnie piło mi się tę wodę z pierwszej jak i jednej z ostatnich butelek. 
Powiem szczerze, że teraz ciężko byłoby mi przestawić się na zwykłą, niskozmineralizowaną lub źródlaną wodę. Kiedyś przez dłuższy czas pijałam właśnie wody źródlane, następnie przestawiłam się na odstaną kranówkę (która w zasadzie nie różniła się niczym od źródlanych czy niektórych mineralnych). Teraz chyba pozostanę przy wodzie wysokozmineralizowanej bądź też średniozmineralizowanej.
 

Bąbelki...
Ja wybrałam do spożywania wodę lekko gazowaną. Do tej pory byłam przyzwyczajona do picia wody niegazowanej, jednak lekko gazowana Wysowianka jest naprawdę miła dla podniebienia – gazowana jest bardzo delikatnie, bardzo przypadła mi do gustu ta wersja. Teraz raczej pozostanę właśnie przy lekko gazowanej, gdyż dzięki temu spożywam jej większe ilości (taka woda lepiej mi „wchodzi” ;)). [Ponadto warto tutaj zauważyć, że dawno obalonym mitem jest, iż woda gazowana jest mniej zdrowa niż niegazowana – tutaj można o tym przeczytać].

Kiedy piłam Wysowiankę?
Odpowiedź brzmi: o każdej porze dnia (czasem i w nocy). Jako że miałam w domu jej wielki zapas, butelki Wysowianki stały w każdym pomieszczeniu mojego mieszkania, więc sięgałam po nią jak tylko poczułam pragnienie. Odkryłam też, że posiadanie takiego większego zapasu wody znakomicie wykształciło u mnie nawyk picia jej większej ilości. Dzięki temu też zdecydowanie się nawodniłam, już nie mam przesuszonej skóry na nogach czy twarzy, co zawsze mnie męczyło z nastaniem chłodniejszych dni.
Najmilej jednak Wysowiankę piło mi się podczas treningu. Znakomicie gasiła pragnienie, a nawet przy intensywnych ćwiczeniach nie powodowała u mnie rewolucji żołądkowych.

Minerały...
Ciężko jest mi wypowiedzieć się na temat wpływu na moje zdrowie zawartych w Wysowiance składników mineralnych (których zawiera ona naprawdę dużo, bo aż 1973 mg/l – porównajcie ze składami innych wód), ponieważ uważam, że na takie rozważania miesiąc to za krótki okres czasu. Wiem jednak na pewno, że potrzebowałam uzupełnienia minerałów, gdyż mam za sobą ciężki czas (wytężony wysiłek umysłowy... kto pisał pracę dyplomową ten wie ;)), zmiana trybu życia, treningi, czasem zbyt dużo kawy.

Zawartość składników mineralnych w Wysowiance.
Dla kogo...
Właśnie, dla kogo polecam wysokozmineralizowaną Wysowiankę? Jako że jest to woda o bardzo wysokiej zawartości składników mineralnych i wzbogacona o jod (o którym pisałam już tutaj), sprawdzi się na pewno dla osób, które prowadzą aktywny tryb życia, w którym występuje wysiłek fizyczny (sport, praca fizyczna) lub też umysłowy (szkoła, studia, praca) bądź stres. Również osobom, które mają problemy z koncentracją nauką. Wskazane jest też picie wody z jodem kobietom w ciąży, dzieciom oraz młodzieży w wieku dojrzewania. Jak widać, praktycznie każdy z nas pasuje do którejś grupy.

Podsumowując...
Bardzo cieszę się, że miałam okazję poznać Wysowiankę. Dzięki temu poznałam naprawdę godną polecenia wodę, przy której na pewno zostanę na dłużej.
PS. W komentarzach pod poprzednimi notkami część z Was pisała, że nie widziała Wysowianki na sklepowych półkach. Tutaj więc dla zainteresowanych przedstawiam listę marketów/delikatesów, gdzie można ją spotkać: Alma, Auchan, Bomi, Carrefour, Delikatesy Centrum, E. Leclerc, Hitpol, Jubilat, Kaufland, Tesco.

                                                                                                                                                                  
Teraz druga część posta, a mianowicie wyniki konkursu, w którym można było wygrać miesięczny zapas Wysowianki :) 

Dziękuję serdecznie za wszystkie zgłoszenia, wybór zwycięzcy okazał się bardzo trudny, gdyż było naprawdę wiele świetnych i przekonywujących odpowiedzi. Po długich namysłach udało mi się wybrać zwycięzcę.

Miesięczny zapas Wysowianki powędruje do:


Serdecznie gratuluję i niech Ci wyjdzie na zdrowie :)

sobota, 13 października 2012

Bejbi biceps, brzuchowa aktualizacja i plan dietetyczny

Witam wszystkich bardzo serdecznie w ten sobotni wieczór :) Dziś chciałabym podzielić się z Wami radosną nowiną ;P, mianowicie po ostatnim zmierzeniu okazało się, że mam w bicepsie o 1 cm więcej niż w czerwcu (dodam, że został zmierzony w dzień nietreningowy).

Ja wiem, że niektóre dziewczyny nawet najmniejszy mięsień wręcz brzydzi, aczkolwiek mnie to malutkie uwypuklenie bardzo cieszy, bo kiedyś tego nie miałam :) Pracuję zatem dalej i któregoś dnia mam nadzieję zobaczyć też zarys barków i tricepsa.

Dodam jeszcze brzuchową aktualizację. [Na zdjęciu mam napięte mięśnie - to istotne, gdyż wiadomo - bez napięcia brzuch wygląda inaczej, mniej korzystnie]. 

W sumie sama nie wiem, czy coś drgnęło od września, ale wydaje mi się, że troszkę tak, a boczki znikają w zastraszającym tempie :). Dalej okrywa go jeszcze warstewka tłuszczyku, ale na siłę nie będę się go pozbywać, bo musiałabym się już całkiem odtłuścić i redukować kcal, czego nie chcę. Może na wiosnę coś pomyślę w tym kierunku, ale na razie moim postanowieniem jest trzymanie bogatej, zbilansowanej diety.

Właśnie, dieta. Ostatnio postanowiłam bardziej monitorować to, co jem, aby zachować odpowiednie proporcje białka, tłuszczu i węglowodanów (przyjęłam procentowo B/T/W w granicach 30/30/40 do 30/35/35). Już od dłuższego czasu jem ok. 2100-2300 kcal dziennie i dobrze się na tym czuję, a bilans kaloryczny wychodzi na zero.

  Łosoś, kasza gryczana, ogórek i pomidor z oliwą.

Oprócz ogólnych zasad odżywiania (tutaj spis linków do ciekawych artykułów) pilnuję też, aby przynajmniej 2 gramy białka / kg masy ciała pochodziło z wartościowych źródeł, takich jak mięso, jaja, ryby oraz ew. twaróg. Spodobało mi się też wpisywanie posiłków do kalkulatora „potreningu.pl”, więc może za jakiś czas zamieszczę tutaj zrzuty z jadłospisów, może kogoś zaciekawią.

środa, 10 października 2012

Posiłki do pracy, szkoły, na uczelnię - czyli co jeść poza domem

Często piszecie, że nie macie jak jeść zdrowych posiłków lub nie jecie regularnie, bo nie zawsze macie dostęp do kuchni. Zazwyczaj każda z nas ma jakieś obowiązki poza domem. Szkoła, studia, praca – wiadomo, że w takim otoczeniu nie zawsze można znaleźć zdrowe jedzenie.

Chciałam Wam przedstawić kilka pomysłów, jakie pełnowartościowe posiłki można zabrać ze sobą, kiedy wychodzimy na dłużej z domu i nie mamy dostępu do kuchni. Będą to bardzo proste rozwiązania, bo jak wiecie – wybieram tylko to, czego przygotowanie zajmie mi nie więcej niż 15 minut. Zwrócę uwagę też na to, jakie rzeczy z przekąsek kupowanych w sklepie wybierać, a jakich unikać.

1. Kanapki. Tak – stare, dobre kanapki. Ale zmodyfikujmy je trochę. W takiej kanapce powinno znaleźć się coś więcej niż np. cienki plasterek sera i pomidora. Jako pieczywo wybierzmy chleb razowy lub ewentualnie grahamkę.

Proponuję do takiej kanapki (posmarowanej masłem, żadną margaryną!) włożyć duży kawałek fileta z kurczaka. 

Inne propozycje do zapełnienia kanapki: jajko na twardo/sadzone, pieczeń, domowej roboty pasty, np. jajeczna, z tuńczyka. Wersją dla odważnych jest pasta z makreli, lecz pamiętajmy o późniejszym odświeżeniu oddechu. :P

Aby kanapka nam się nie rozpadła, nie wkładajmy do niej warzyw (jak już to niewiele), tylko zabierzmy je osobno. Dobrze, jak będą to pokrojone twarde warzywa typu kalarepa, rzodkiewka, marchewka, seler naciowy – dzięki temu wytrzymają w naszych torbach czy plecakach wiele godzin w niezmienionym stanie.

Na zdjęciu pokrojona kalarepa i rzodkiewka jako dodatek do kanapki. To bardzo wytrzymałe warzywa, więc można je zabrać nawet w woreczku, upchać do torby i będą smaczne przez wiele godzin.

2. Placek owsiany. Jego podstawowe składniki to płatki owsiane i 2 jajka, ale ja dodaję też do niego siemię lniane mielone oraz zarodki pszenne. Obecnie jem go w domu na śniadanie, ale jak jeszcze pracowałam w biurze to często kroiłam go na 4 części, zawijałam w folię aluminiową i zabierałam w pojemniku. I w ten sposób miałam w pracy superposiłek, który mogłam skonsumować nawet przy biurku przed komputerem. ;)


W pracy taki placek najczęściej popijałam kefirem. Nie polecam Wam pseudozdrowych owocowych jogurtów (zwykłych i pitnych) – jest w nich znikomy ułamek owoców, natomiast króluje cukier, a coraz częściej zamiast/oprócz cukru dodaje się do takich jogurtów syrop glukozowo-fruktozowy, który jest naprawdę strasznym paskudztwem.

3. Jeśli chcemy zabrać ze sobą danie „obiadowe”, a nie mamy miejsca, gdzie można taki posiłek podgrzać, warto wybrać potrawy z ryżem lub makaronem, ponieważ możemy wszystko ze sobą wymieszać i włożyć do jednego pojemnika. Najlepiej coś, co będzie smakowało dobrze również na zimno. Może to być sałatka z kurczakiem/tuńczykiem i makaronem typu rurki czy świderki, polecam też ryż wymieszany z jakimś mięsem i gotowanymi warzywami (brokułami, marchewką itp.). Jeśli mają to być świeże warzywa, to warto zapakować je do osobnego pojemnika, bo wtedy zachowają swój smak.

Na zdjęciu ryż brązowy, duszony filet z kurczaka oraz osobno ogórki z sosem vinegret (domowej roboty, składniki: oliwa, musztarda, zioła, szczypta soli i cukru).

4. Na mniejszy głód dobre są różnego rodzaju orzechy (polecam w szczególności migdały i włoskie - mają bardzo zdrowe tłuszcze). Oczywiście nie wybieramy dostępnych w sklepach solonych orzeszków (które są też często dodatkowo smażone) oraz tych w posypkach czy innych „panierkach”.


Jako dodatkowe źródło węglowodanów polecam owoce świeże - u mnie królują jabłka i banany. Sprawdzą się też suszone, np. rodzynki, śliwki; uważajmy jednak na dostępne w sklepach „suszone” plasterki banana (mogą wydawać się zdrowe, jednak w rzeczywistości są smażone na oleju i dosładzane). Nie mylmy też owoców suszonych z kandyzowanymi (często kandyzowany jest ananas i inne egzotyczne owoce), do których dodaje się mnóstwo cukru. Ja planuję ususzyć samodzielnie plasterki jabłka i może banana, zobaczymy jak mi to wyjdzie:)

Jak widzicie wszystkie te rzeczy są banalnie proste. Jeśli poświęcicie przed wyjściem z domu kilka minut na ich przygotowanie, to nie tylko nie będziecie musiały żywić się "gotowcami", ale też zaoszczędzicie trochę pieniędzy :) A Wy macie jakieś ulubione zdrowe jedzenie, które zabieracie ze sobą z domu?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...